KOMENTARZ MIESIĄCA Wrzesień nie był dobrym czasem dla polskiej waluty. CHFPLN znalazł się na nigdy nie widzianych poziomach powyżej „piątki”, a USDPLN zostało do tego poziomu niewiele. Bardziej stabilny był może EURPLN, ale to niewielka pociecha. Zagrożenia, o których była wcześniej mowa w przypadku złotego, tylko zyskały na sile. Ale po kolei.
Działania największych banków centralnych na świecie pokazują, że determinacja do tego, aby okiełznać wysoką inflację jest ogromna. Europejski Bank Centralny nie bacząc na ryzyka związane z recesją, czy też defragmentacją rynku długu, zdecydował się na ruch na stopach o 75 punktów baz. i wybrzmiał mocno „jastrzębio”. Na tyle, że rynki przez chwilę uwierzyły w to, że kolejne tego typu posunięcie w końcu października jest możliwe. To jednak może okazać się mało realne, gdyż nie jest jasne, na ile rozwiązania wdrożone na poziomie Unii Europejskiej rzeczywiście zapobiegną poważnemu kryzysowi energetycznemu, a gospodarka nie zaliczy jednak mocnego lądowania. Dużą niepewność mogą generować wydarzenia we Włoszech, gdzie właśnie otwiera się nowy polityczny rozdział. Wprawdzie polityczny folklor był tam widoczny już od pewnego czasu, a partie populistyczne na stałe wpisały się w tamtejszy mainstream, to jednak teraz, kiedy sytuacja globalna jest trudna (wojna w Europie – konflikt Rosji z Ukrainą, gigantyczne zadłużenie krajów pozostałe po COVID, szaleństwo związane z inflacją), wygrana Giorgii Meloni nabierze innego wymiaru. Zwłaszcza, że jej pomysły w kwestiach gospodarczych są mocno kontrowersyjne. Reasumując, euro jest słabe i pozostanie słabe. To będzie szkodzić walutom naszego regionu, do których zalicza się też nasz zloty.
Amerykański FED dał między wierszami do zrozumienia, że prowadzi grę na czas, której stawką jest zbicie inflacji, albo gigantyczny kryzys zadłużeniowy, który może nawet doprowadzić do detronizacji dolara jako globalnej waluty rezerwowej. We wrześniu trzeci raz z rzędu stopy procentowe zostały podwyższone o 75 punktów baz. i na tym nie koniec. W listopadzie czeka nas taki sam ruch, być może dopiero w grudniu bank centralny zdecyduje się na mniejsze kroki (50 punktów baz.). Pryska jednak mit, że stopy procentowe w USA nie będą rosnąć w 2023 r. Amerykańska gospodarka jest znacznie silniejsza niż pozostałe, a inflacja nie spada mimo faktu, że dolar jest w tym roku najsilniejszą z głównych walut w zestawieniach. W ciągu roku stopy procentowe w USA wzrosły o 300 punktów baz., kolejne 125 punktów baz. jest możliwe jeszcze w 2022 r., a największe instytucje zaczynają już spekulować, czy nie zobaczymy poziomu 5 proc. w 2023 r. Próg bólu dla stóp procentowych, jeżeli chodzi o obsługę zadłużenia to poziom 7 proc. i Powell dobrze to wie. Dlatego też za wszelką cenę (nawet twardego lądowania gospodarki) nie będzie chciał dopuścić do tego, że powtórzą się czasy Paula Volckera. Ówczesny szef FED na początku lat 80-tych został zmuszony do podwyższenia stóp procentowych w okolice 20 proc., aby ostatecznie zdławić inflację. Na to jednak teraz USA nie mogą sobie już pozwolić – o ile 40 lat temu relacja długu do PKB była w okolicach nieco ponad 30 proc., o tyle w tym roku najpewniej przekroczy 140 proc. Silny dolar to jednak przepis na spore problemy gospodarek rynków wschodzących, zwłaszcza tych, które do tej pory nie dbały zbytnio o finanse publiczne (a takich przez pandemię COVID jest większość).
U nas w kraju Rada Polityki Pieniężnej zdaje się sygnalizować, że cykl podwyżek stóp może zbliżać się do końca, co najpewniej potwierdzi po październikowym posiedzeniu. Dzieje się tak mimo, że trudno ocenić, czy inflacja CPI osiągnęła już swój szczyt, a całościowy policy-mix jest chyba najbardziej niespójny od transformacji z lat 90-tych. Polityka fiskalna rządu zdaje się być ukierunkowana na doraźne interesy polityczne (w przyszłym roku mamy wybory), a monetarna zdaje się bardziej dbać o miękkie lądowanie gospodarki, niż o mandat, jakim jest stabilność cen, czyli inflacja bliska celu banku centralnego. Przy takim podejściu Polska ma duże szanse na to, aby powtórzyć błędy decydentów z USA z lat 70-tych ubiegłego wieku, które później skończyły się poważnym załamaniem gospodarki – ale nie waluty. Tymczasem Polsce zaraz będzie bliżej do klasycznych emerging markets i tym samym złoty może mieć problemy.