KOMENTARZ MIESIĄCA Wakacje się skończyły – o tym uczniowie w szkołach wiedzą od kilku tygodni, ale i też przekonali się o tym inwestorzy. Niemalże owczy pęd, ku coraz wyższym wycenom ryzykownych instrumentów, zakończył się w tym samym momencie, kiedy dzieci poszły do szkoły. Czy to jakiś sygnał, że także co niektórzy powinni powtórzyć swoją ekonomiczną edukację? Niezależnie od sarkazmu, jaki wybrzmiewa w tych słowach, warto zwrócić uwagę, że argumenty stojące za przeceną nie są jakimś dużym zaskoczeniem. Bardziej liczy się, zatem umiejscowienie ich w czasie i rynkowej przestrzeni wykresów. Tak z reguły zaczynają się wszelkie głębsze korekty i odwrócenia dotychczasowych trendów.
Sam fakt, że druga fala pandemii COVID-19 może wystąpić na jesieni, a do tej pory najlepszą formą powstrzymania transmisji wirusa jest większa, lub mniejsza izolacja społeczna, jest od dawna znany. Inwestorzy zdają sobie też sprawę, że proces rejestracji szczepionki może trwać miesiącami, gdyż żaden koncern medyczny nie weźmie na siebie ryzyka w postaci konieczności jej nagłego wycofania z obrotu w razie stwierdzenia wielu niepokojących przypadków powikłań. Jednocześnie sam proces zaszczepienia wystarczającego odsetka populacji, po to, aby można było mówić o odporności stadnej, może potrwać co najmniej 6-9 miesięcy. To wszystko sprawia, że aby móc realnie ocenić, czy COVID-19 jest jeszcze dla nas poważnym zagrożeniem, musimy poczekać jeszcze z rok. Dla rynków finansowych i gospodarki to bardzo długo, stąd też natychmiast pojawiły się pytania, na ile decydenci będą w stanie nadal zapewniać efektywne wsparcie. Na wiosnę na wysokości zadania stanęły banki centralne, teraz ich przedstawiciele coraz głośniej dają do zrozumienia, że piłka leży po stronie polityków, którzy powinni zwiększyć pakiety fiskalne. Podobne głosy padają po obu stronach Oceanu –zarówno z FED, jak i EBC. W USA sytuację mocno komplikuje kampania wyborcza przed zaplanowanymi na początek listopada wyborami prezydenta i Kongresu. Republikanie i Demokraci z przygotowanego jeszcze w sierpniu czwartego pakietu fiskalnego zrobili temat do politycznych przepychanek, co powoduje, że być może nie zostanie on uchwalony wcześniej, niż w zimę. Jednocześnie rośnie prawdopodobieństwo, że wybór 46 prezydenta USA może być historycznym precedensem – osią ogromnego sporu jest listowny proces głosowania, z którego zamierza skorzystać wielu Amerykanów. Dla Trumpa takie bardziej „przemyślane” decyzje obywateli mogą okazać się zgubne, stąd też po raz kolejny zagroził, że o wynikach wyborów może zdecydować Sąd Najwyższy. To rodzi perspektywę sporego zamieszania politycznego i zarazem paraliżu decyzyjnego w bardzo ważnym okresie. A inwestorzy nie lubią chaosu i niepewności. Dlatego ich obawy budzą też coraz trudniejsze relacje amerykańsko-chińskie (obie strony coraz częściej sprawdzają, gdzie tak naprawdę przebiega „czerwona linia”), ale i też potencjalne zamieszanie, jakie może przynieść brexit. Wprawdzie na rynku wciąż znajduje się spora grupa inwestorów, która wyznaje filozofię „najpierw biznes, potem polityka”, to jednak muszą oni mieć też stalowe nerwy. We wrześniu premier Boris Johnson, który przyjął dość agresywną taktykę negocjacji z Unią Europejską, licząc na to, że uda się przełamać dotychczasowy marazm w rozmowach o nowej umowie handlowej. Efekt to spora przecena brytyjskiego funta, gdyż widmo bezumownego brexitu z początkiem nowego roku stało się bardzo realne. Szanse na rzeczowe rozmowy, tak istotne biorąc pod uwagę jak mało czasu zostało, znacząco zmalały. Niemniej nie wszystko stracone, gdyż obie strony mają świadomość, że chaotyczny rozwód przyniesie znaczące straty dla wszystkich. W najbliższych tygodniach funt może być, zatem magnesem dla tych, którym nie przeszkadza ogromna zmienność notowań. I nie tylko ze względu na brexit. Wielka Brytania nauczona błędami z wiosny, tym razem może być pierwszym krajem, który zdecyduje się przywrócić narodowy lockdown, jeżeli zajdzie taka epidemiczna konieczność.
We wrześniu na rynkach finansowych zagościł tryb risk-off, który oznacza ucieczkę od ryzykownych aktywów. Beneficjentem całego zamieszania okazał się być dolar, którego wzrosty dodatkowo napędzał fakt pokrywania tzw. krótkich pozycji (grających w ostatnich miesiącach na dalsze osłabienie amerykańskiej waluty). W kraju przełożyło się to na duże, bo 25 groszowe odbicie USDPLN, który powrócił w okolice 3,90. Wyraźnie ponad barierę 4,50 wybił się też EURPLN, a CHFPLN ponownie był wart ponad 4,20. Przecena dotknęła też warszawski parkiet, ale najmocniej traciły małe i średnie spółki, które w wakacje były przedmiotem szaleńczej spekulacji. Niepokój budziła też sytuacja w Zjednoczonej Prawicy, gdyż perspektywa przedterminowych wyborów w tak trudnym okresie na świecie, jak teraz, byłaby ostatnią rzeczą, jaką chcieliby widzieć inwestorzy.
Marek Rogalski
Autor jest głównym analitykiem walutowym w Domu Maklerskim Banku Ochrony Środowiska. Tekst wyraża jego prywatne opinie.